Teściowa naoglądała się programów w telewizji i chce mi wychowywać dzieci. Mogła to robić ze swoimi, od moich wara

Zaczęło się niewinnie od uwag przy obiedzie, ale szybko eskalowało do ciągłych prób „nauczania”. Moja teściowa, zainspirowana telewizyjnymi ekspertami, uznała, że powinna przejąć kontrolę nad wychowywaniem moich dzieci. Nie zamierzałam na to pozwolić…

Nie spodziewałam się jednak, że pewnego dnia wkroczy na wyższy poziom i zrobi coś, czego nigdy się po niej nie spodziewałam. Gdy zorientowałam się, co planuje, było już za późno…

Początek niewinności…

Było ciepłe sobotnie popołudnie, gdy po raz pierwszy zauważyłam, że teściowa stała się wyjątkowo zainteresowana telewizyjnymi poradnikami o wychowywaniu dzieci. Oglądała każdy możliwy program o „dobrym rodzicielstwie”, zapamiętując wskazówki i skrupulatnie notując „cenne” uwagi. Z początku wydawało się to niewinne, wręcz zabawne. Kto by pomyślał, że starsza kobieta tak bardzo zaangażuje się w świat współczesnych porad rodzicielskich?

Sytuacja zaczęła się komplikować, gdy pojawiły się pierwsze uwagi. „Dlaczego pozwalasz im tyle grać na tablecie?”, „Przecież w telewizji mówili, że dzieci powinny więcej czasu spędzać na świeżym powietrzu”, „Powinnaś bardziej kontrolować ich dietę, te gotowe obiady to nic dobrego!” – słyszałam coraz częściej. Zaczęłam się czuć, jakbym była nieustannie oceniana. Próbowałam tłumaczyć, że jako matka wiem, co jest najlepsze dla moich dzieci, ale teściowa nie dawała za wygraną.

Zaczyna się intryga…

Z biegiem czasu jej komentarze stawały się coraz bardziej bezpośrednie. Przychodziła do nas częściej niż zwykle, a każda wizyta przekształcała się w kolejną lekcję rodzicielstwa. „Może powinnaś rozważyć zmniejszenie liczby zabawek w pokoju? To rozprasza dzieci”, mówiła z powagą. Albo: „Widziałam program, w którym mówili, że powinniście wprowadzić bardziej surową dyscyplinę”.

Zaczynało mnie to irytować, ale starałam się zachować spokój. Jednak pewnego dnia miarka się przebrała. Zastanawiałam się, co teściowa knuje, gdy niespodziewanie wpadła do nas, trzymając w ręku stos książek i artykułów o wychowywaniu dzieci. „Znalazłam coś dla ciebie”, powiedziała z uśmiechem, wręczając mi całą stertę.

Czułam, że nie mogę już dłużej tego znosić. „Od moich dzieci wara!” – chciałam krzyknąć, ale zamiast tego zapytałam spokojnie: „Czy to nie przesada?” Odpowiedziała mi chłodno, że „chce tylko pomóc”, a ja „nie powinnam się obrażać”. Czułam, że napięcie między nami rośnie, a każda kolejna rozmowa to tylko eskalacja konfliktu.

Wielkie zaskoczenie…

Punktem kulminacyjnym była sobota, kiedy wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Otworzyłam drzwi, a tam – moje dzieci siedziały na kanapie, a przed nimi… teściowa. Zorganizowała własną „szkołę życia”. Uczyła ich, jak powinni zachowywać się „zgodnie z zasadami”, które właśnie wyczytała w jednym z programów. „To nie może być prawda”, pomyślałam, wchodząc do pokoju.

„Co ty robisz?!” – wykrzyczałam, zanim zdążyłam się opanować. Teściowa odwróciła się, udając, że nic się nie stało. „Tylko staram się pomóc. W telewizji mówili, że rodzice często nie mają czasu na wychowywanie, więc powinni korzystać z pomocy starszych”.

Moja złość sięgnęła zenitu. „To ja jestem ich matką! Jeśli uważasz, że telewizyjne programy wiedzą lepiej, jak je wychować, to jesteś w błędzie. Mogłaś to robić ze swoimi dziećmi, ale od moich wara!”.

Zanim cokolwiek odpowiedziała, już wiedziałam, że zniszczyła naszą relację. Ale nie spodziewałam się tego, co stało się kilka dni później. Teściowa przestała do nas przychodzić, a ja w końcu odetchnęłam. Jednak pewnego ranka, gdy odprowadzałam dzieci do przedszkola, dowiedziałam się, że zapisała je… na dodatkowe zajęcia, bez mojej zgody! Była przekonana, że robi to dla ich dobra, i nie widziała nic złego w tym, że działa za moimi plecami.

Prawda wychodzi na jaw…

Kiedy przyszłam do niej porozmawiać o tej sytuacji, dowiedziałam się, że od dawna nie uważa mnie za „dobrą matkę”. Jej zdaniem, nie mam pojęcia, jak wychowywać dzieci, bo jestem „zbyt nowoczesna”. Dla niej telewizyjne porady stały się wyrocznią, a moje metody były niewystarczające.

Ta rozmowa była ostatecznym ciosem. Zrozumiałam, że nie mogę liczyć na jej wsparcie, tylko na kolejne próby przejęcia kontroli nad moim życiem i dziećmi. Postanowiłam, że od teraz będziemy się widywać tylko przy okazji rodzinnych spotkań, bo na więcej nie mogę sobie pozwolić.

Co byście zrobili na moim miejscu? Czy kiedykolwiek musieliście walczyć o swoje prawa jako rodzic? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku! 

error: Content is protected !!